Co ma wisieć, nie poleci, czyli taniec na linach
Jako, że nie samą koleją i fejsem człowiek żyje, a od jakiegoś czasu nie przekraczałem swoich ograniczeń, nie wychodziłem ze strefy komfortu, nie podejmowałem nowych wyzwań - słowem, nie zrobiłem nic głupiego a spektakularnego - wybrałem się ze Znajomą Ekipą na trzydniowy kurs Mountain Infantry Tactics prowadzony przez Red Point. Znaczy, pojechaliśmy się nauczyć jak nie zginąć od razu idąc przez skałki z podwójnym szpejem - tym dymiącym i tym brzęczącym. Bardzo fajny temat, łączący na raz dwie rzeczy, które już z osobna wymagają niepodzielnej uwagi i pełnej koncentracji. Dzień 1: Ponieważ mam silną potrzebę dowiadywania się rzeczy zanim staną się oczywiste, i rozeznania w terenie zanim się w nim zacznie coś dziać, na wskazanym miejscu byłem wcześniej. Dużo wcześniej. Pogłoski o tym, że po prostu pomyliłem godzinę rozpoczęcia i przyturlałem się o 4h za wcześnie, pomijam pełnym wyższości milczeniem. Ogarnąłem sobie w międzyczasie kluczowe punkty1) okolicy, zabezpieczyłem bazę noclegową2...