Piechty w teren, czyli czemu lepiej się wozić, niż dreptać i nosić.
Ja wiem, że wszyscy są fit. Niektórzy nawet kros-fit. Inni po prostu są w swojej najlepszej kondycji, realizują swój potencjał, i w ogóle robią tyle, ile się da. A potem są tacy jak ja, obywatele o wysokiej stabilności i nisko położonym środku ciężkości, co też ma swoje zalety i pozwala na przykład na powtarzanie truizmów. Dziś będzie dla wszystkich, którzy planują dłuższe spacery pieszo z jakimś obciążeniem, ale jeszcze nie mieli specjalnie okazji w ostatniej dekadzie czy dwu odświeżyć sobie technik i tricków poruszania się przez dłuższy czas piechty z plecakiem o wadze równej konkretnemu procentowi wagi nosiciela 1).
W szczególności, będzie dla tych wszystkich z nas, którzy przy całej swojej stabilności sądzą, że ewakuacja piechotą 2) z plecakiem i na przełaj jest na tyle dobrym pomysłem, że zajmują i przejmują się głównie takim scenariuszem.
Buty, wiadomo, trzeba mieć dobre. Najlepiej takie konkretne, z bieżnikiem, dobrze trzymające kostkę i nieprzemakające na sam widok wody, dobrze dobrane rozmiarem, wygodne i wytrzymałe. W naszym kraju od połowy do ¾ roku da się znaleźć błoto, przez cały rok da się znaleźć kamienie - a jak ktoś ma fantazję, to bez problemu znajdzie i inne czasoumilacze na trasie, jak tylko opuści gładką taflę miejskiego asfaltu. Buty muszą być w stanie utrzymać nas w pionie w takich warunkach. Muszą też pozwalać na w miarę wygodne chodzenie po gruzie, kamieniach, gałęziach, śniegu, lodzie i generalnie wszystkich innych przyjemnościach natury. Jeśli ktoś nie ma takich w domu, najlepiej przejść się do sklepu turystycznego, pogadać, popytać, pomacać, pomierzyć a następnie sprawdzić na necie, czy da się te marki trafić taniej. Temat doboru butów do siebie i swoich planów to materiał na lepszą książkę, ale znaczenia tego doboru nie da się przecenić.
Skarpety dobre też trzeba mieć, najlepiej dwie pary, z tych grubszych. I tu się zaczynają schody, bo zestaw skarpety plus buty trzeba sobie dobrze przetestować. Nieprzetestowany zestaw potrafi zrobić niezłe kuku, zwłaszcza jak się człowiek uprze (lub musi) maszerować dalej mimo tego, że w butach już mu chlupie surowica z popękanych pęcherzy 3). Zestaw testujemy ubierając go na nogi i zasuwając w nim coraz dłuższe odcinki. Jeśli pojawiają się pęcherze, trzeba zmienić sposób sznurowania butów, ubierania skarpet, markę skarpet, lub czasami nawet i buty. To jest jeden z tych przypadków, kiedy funkcja zdecydowanie powinna dominować nad formą. Na skarpetach nie warto oszczędzać.
Kijki trekkingowe czy inne nordyckie: tak. Przydają się, ułatwiają życie, pomagają, nawet na osiedlowej alejce. Dodatkowy bonus z używania kijków jest taki, że człowiek wygląda, jakby wiedział co robi. Natomiast średniowieczny kostur nie dość, że niesamowicie robi klimat, to jeszcze nadaje się do kilku innych ciekawych rzeczy, których kijki mogą nie znieść 4).
Trasy: zaczynamy po płaskim, od przygotowanych nawierzchni i niewielkich dystansów, bez obciążenia. Złym pomysłem jest wyrwanie się od razu w góry z triathlonistami i 11kg plecakiem na cały dzień – niby da się to przeżyć, tylko po co. Równie złym pomysłem jest wybranie się w nowych butach od razu na dłuższą trasę, bo pęcherze nieuchronnie ujawnią się w miejscu, z którego będzie tak samo daleko i z powrotem, i do przodu – i wtedy najpierw skończą się plasterki, a potem surowica będzie chlupać w butach i będzie trudno je oddać ze względu na plamy krwi. Dopiero mając jakie-takie pojęcie o własnych możliwościach i (nomen omen) dotarte stopy można zacząć się dociążać, ale też z głową i bez przesadyzmu. Nie, to, że będąc nastolatkiem zasuwało się po górach z ogromnym plecakiem nie liczy się, jeśli przerwa jest liczona w latach czy dekadach.
Plecak: jeśli decydujemy się na łażenie po terenie, plecaka o sensownej pojemności właściwie nie da się niczym zastąpić. No, może wózkiem na dużych kółkach, jeśli wiemy na 100%, że czas wycieczek próbnych i ewentualnej pieszej ewakuacji chcemy spędzić jak kulis, w uprzęży. Plecak, w którym chcemy sami nosić cokolwiek więcej niż EDC, termos i zapasowy batonik, powinien być dopasowany, wygodny, i pozwalający na regulację. Powinien mieć jakiś stelaż, wygodny pas biodrowy, materacowane szelki i powinien być możliwie nieprzemakalny. Wszelkie miękkie worki z szelkami, torby z możliwością zakombinowania w niby-plecak i inne takie półśrodki szczerze odradzam – one są po to, żeby przedreptać z nimi z przystanku autobusowego na stację kolejową, czy przynieść ziemniaki z osiedlowego spożywczaka, a nie na targanie na grzbiecie konkretnej masy przez parę lub paręnaście godzin. Temat doboru plecaka do siebie i swoich celów to materiał na lepszą książkę.
Planowanie tempa i czasu: podręcznikowe 6km/h jest dla zdrowych i sprawnych dorosłych, zasuwających po płaskim, przygotowaną nawierzchnią, bez obciążenia. Jeśli będziesz wędrować ścieżkami i z plecakiem po płaskim uda ci się na początku (wstawszy z kanapy) wyciągnąć (i utrzymać) 4-5km/h, to jest bardzo dobrze. Jeśli na trasie są jakieś górki i podejścia, do czasu należy dodać minimum pół godziny na każde 300 metrów w pionie (reguła Naismitha jest na Wiki, z dodatkowymi poprawkami i uzupełnieniami). Mapy google nie są dobrym narzędziem do planowania tras w terenie, dużo lepiej może się sprawdzić albo https://mapa-turystyczna.pl/ , albo i geoportal.
Tuptanie po ciemku, i inne tematy zaawansowane: planowaną trasę warto sobie przemierzyć ze sztucznym światłem (nocą z latarkami), oraz w kiepskiej pogodzie (w upał, mróz z rakami, deszcz, śnieg z rakietami śnieżnymi czy nartami biegówkami, i ich przeróżne kombinacje). Przynajmniej solo, żeby mieć jakie-takie pojęcie jak to może wyglądać, i przynajmniej po kawałku. Takie warunki w oczywisty sposób rozwalą podręcznikowe wyliczenia czasu i mocno skomplikują życie Twojej grupy podczas ewentualnej ewakuacji. Najbardziej oczywistą metodą obejścia tych problemów jest ich stanowcze i konsekwentne ignorowanie, jako warunków całkowicie i bezdyskusyjnie uniemożliwiających planową ewakuację pieszo, tak samo jak i ew. kontuzjowani czy chorzy w grupie ewakuacyjnej.
I teraz najtrudniejsze: wszystkie powyższe punkty realizujemy ze wszystkimi swoimi ludźmi, dużymi i małymi, starymi i młodymi, co do których wymarzyliśmy sobie ewakuowanie ich pieszo. Każdą osobę, która nie jest w stanie lub nie chce przyjąć takiego reżimu, uznajemy za niezdolną do ewakuacji pieszo zgodnie z planem. Kiedy tylko z całej grupy zostaniemy jako ostatni już prawie, już niedługo właściwie teoretycznie zdolni do ewakuacji piechty, spokojnie skreślamy ją z planów i równie spokojnie zajmujemy się najpierw czymś bardziej realistycznym. Na przykład, wysprzątaniem piwnicy pod ukrycie i zapasy, albo zakupem kompletu opon run-flat, na przykład.
1) Powiedzmy, tak od 10% w górę, do max 25% wagi własnej, i na dystansach tak od 2h spaceru w górę. Więcej niby się da, ale to już trzeba to naprawdę lubić, ćwiczyć i potrafić, albo nawet z tego żyć. Albo być nastolatkiem w polskiej szkole.
2) nie wycieczka, tylko ewakuacja. Kiedy trzeba w tym pakiecie mieć sporo rzeczy, które nie mają racji bytu na krótkiej wycieczce, takich jak elektronika, dokumenty, kosztowności lub zapas gotówki, leki, narzędzia, krewni, dzieci czy inne zwierzęta.
3) bo plasterki się skończyły, trzeba zejść z góry przed zmrokiem zdążyć na ostatni autobus, plan był zbyt ambitny ale to siara okazać słabość przed resztą towarzystwa – chyba każdy zna taką historię. Kolega kolegi, oczywiście.
4) Na przykład, oganianie się od psów, kładzenie lagi w bagnie na kępach żeby ułatwić sobie przejście, gmeranie w różnych zaroślach, sprawdzanie wytrzymałości lodu i innych takich niepewnych miejsc, impulsowo-kinetyczne ustalanie hierarchii w grupie, motywowanie udarowe, inne podobne w których aluminiowa cienkościenna teleskopowa rurka nie jest wystarczająca.
Komentarze
Prześlij komentarz