I po zawodach, czyli czego można się nauczyć strzelając w błocie po kostki

Prawie całe błoto już się wykruszyło (z magazynków też), ubrania wyschły po praniach, czas na garść przemyśleń i obserwacji po zespołowych zawodach taktycznych "Droga do Duszanbe". Fotki i filmik na fejsie Bunkier.pro (polecam). Tekst dedykuję wszystkim ludziom, którzy po przepaleniu stówy na kilkanaście strzałów podczas jednej, jedynej wizyty na strzelnicy są przekonani, że potrafią strzelać. Złośliwi DM czy pisarze chcący stworzyć coś o strzelaniu też może znajdą tu coś dla siebie. Kolejność wrzutek jest przypadkowa.

  • strzelanie w dwuosobowym zespole jest cztery razy bardziej złożone, niż solo - trzeba ogarniać dodatkowo komunikację, koordynację, a dopuszczalne linie strzału i kąty bezpieczeństwa przestają być statyczne. Strzelanie po ciemku (z własnym światłem, na broni lub w ręce) też jest średnio czterokrotnie bardziej złożone, niż strzelanie za dnia - dochodzi obsługa światła, zmieniony chwyt, inny obraz przyrządów (o ile ktoś nie ma kolimatora), a przesłony wymuszają zupełnie inne podejście, bo takie zwykłe po prostu kończy się zasłonięciem źródła światła. Da się przeżyć jeśli się nie robi nic pochopnie i utrzymuje komunikację w zespole, ale do toru nocnego podeszło tylko 13 z 20 zespołów, z czego 3 zostały zdyskwalifikowane za różne naruszenia zasad bezpieczeństwa.
  • kardio i kondycha muszą być zrobione PRZED zawodami. Strzelanie drżącymi rękami na bezdechu z mroczkami przed oczyma nie dość, że posysa, to jeszcze jest mocno niecelne.
  • jeśli coś jest głupie, ale działa, to nie jest takie głupie - ale i tak ma swoją cenę. Jak na przykład półkilowy dwójnóg na końcu 18-calowej lufy. Karabinek można oprzeć o wiele rzeczy - o własną rękę, o przesłonę, o rękę na przesłonie, ale dopiero oparcie go o najbliższą planetę daje naprawdę stabilną podstawę do prowadzenia szybkiego, celnego ognia na 100m i dalej. Minus jest taki, że taki zestaw jest cokolwiek cięższy i mniej zwrotny, niż plujka długości 10 cali, nawet jeśli dwójnóg jest na szybkim montażu. Plus jest taki, że komentarze typu "jeszcze kołderkę i podusię może?!" cichną, o ile tylko udaje nam się nie przeszkadzać karabinkowi podczas strzelania.
  • magazynek, który wpadł w głębokie błoto nabojami do przodu, z dużym prawdopodobieństwem spowoduje problemy z bronią - przy odrobinie pecha zatnie też "kałacha". A zgrabiałe ręce, tak samo jak i ręce w grubych rękawicach, mają tendencję do upuszczania rzeczy. Rzeczy upuszczone, zgodnie z prawami Murphy'ego, spadają tak, żeby narobić jak najwięcej kłopotów. Podnosząc taki magazynek należy doczyścić go w przemyślany sposób, żeby nie rozprowadzić błota po całym magazynku - na przykład wyjmując parę pierwszych uj#banych nabojów do późniejszego doczyszczenia, zamiast pakować je do broni.
  • kiedy pada, robi się błoto. Kiedy pada długo, robi się dużo błota. Kiedy dużo ludzi stąpa w błocie, robi się ono dobrze wymieszane i bardzo lepkie. Dobrze wymieszane i lepkie błoto doskonale nadaje się do zatykania urządzeń wylotowych, luf i zamków, jeśli ktoś nie uważa i za szybko klęknie z karabinkiem zwieszonym na pasie lufą w dół. Albo, jeśli ktoś wsadził lewą rękę w takie błoto, np. podpierając się przy wstawaniu, a potem taką nieumytą łapą grzebie przy broni. Albo, kiedy ktoś podniósł magazynek z błota i próbował go doczyścić, myląc błoto z piachem i próbując wytrzepać syf uderzając magiem o twardą powierzchnię.
  • jak jest zimno i pada, człowiek ma do wyboru dwie i pół metody ubrania się. Człowiek może ubrać się warstwowo tak, żeby było ciepło i sucho, a dopiero na to cały szpej - to jest metoda Yakotaki'ego. Strzela się w tym potem jako-tako, bo przy wszystkich warstwach i płytach na przykład okazuje się, że normalne złożenie się z pistoletu oburącz fizycznie nie jest możliwe (nie da się np. wyprostować łokci, bo się ramiona blokują o ubranie, płyty i szpej). Można też ubrać się tak, żeby było wygodnie, na to szpej, a na szpej na wierzch wrzucić jeszcze dodatkową warstwę tak, żeby jednak było ciepło i sucho. Wtedy na samo strzelanie zrzuca się wierzchnią warstwę i zapierd#la po torze szybciutko, żeby nie zmarznąć - taki "Flash or Freeze". Metoda pośrednia polega na tym, żeby pod wygodne warstwy wrzucić sobie jeszcze ogrzewacz chemiczny. Albo trzy, żeby grzały podczas biegania bez kurtki.
  • stuptuty w warunkach zimno-ziemno-wodnych są bardzo przydatne. Zestaw dobrych butów za kostkę z "turystycznym" wszytym na amen językiem plus stuptuty ustępuje wprawdzie gumowcom, ale tylko trochę. Na pewno bije na głowę uszczelnianie się przez oklejenie taśmą klejącą nogawki i cholewy butów, czy pakowanie stóp w worki.
  • kiedy czujesz, że but zostaje ci w błotku, należy sprawdzić czy się przypadkiem nie zaczął rozwiązywać. Jak się skończy rozwiązywać, to już nie będzie nikogo pytał o zdanie i po prostu wklei się w krajobraz tam, gdzie będzie miał ochotę.
  • tarp/pałatka/plandeka to bardzo fajna sprawa, ale nie w wietrzny dzień w otwartym terenie w błocie głębszym niż długość posiadanych śledzi, gdzie nie ma za bardzo swobody wyboru miejsca ani możliwości dociążenia krawędzi takiego tarpa czymkolwiek. Na takie okoliczności warto jednak mieć wszystko wrażliwe na wilgoć popakowane dokładnie w coś wodoszczelnego, lub przynajmniej wodoodpornego. 
  • zaj#bana błotem i wodą optyka traci wiele ze swojego uroku. W szczególności, wybitnie utrudni użycie zapasowych, tradycyjnych przyrządów celowniczych, jeśli są one zamocowane na tzw. "co-witness" - czyli, że ich linia celowania przebiega na przykład przez szkiełka lunety. Klapki na okular są niezastąpione. 
  • da się nocą strzelać na słuch i na pamięć. Na przykład, jeśli z różnych przyczyn nie widać blaszanego gongu sylwetkowego, da się "celować" pośrednio, ustawiając karabinek względem słupa, na którym ten gong stoi, charakterystycznej drzazgi na przesłonie blokującej widok celu, czy wreszcie korygując ogień "na oko" po lufie, bez przyrządów. Oczywiście, słabo to działa przy pierwszym strzale, a ogólna celność takiego strzelania jest dokładnie taka, jakiej można się spodziewać po opisie, czyli statystyczna i z dokładnością do kulochwytu. 
  • zestaw optyki pod tytułem "Biegam z Czerwoną Kropką", składający się z lunety biegowej o zmiennym powiększeniu (1-8x) i dodatkowego kolimatora montowanego skosem daje radę, o ile tory są równomierną mieszanką wielostrzałów na dystansach od 15 do 100+ metrów. Ceną (oprócz, oczywiście, ceny w PLN) jest waga tego zestawu, który potem trzeba jakoś w łapach stabilnie utrzymać. Dokładając do tego dwójnóg, światło i dodatkowe parę cali lufy z karabinka robi się niezła sztanga - ale czego się nie robi, byle tylko nie nauczyć się porządnie strzelać.
  • dobry, szeroki, płynnie regulowany dwupunktowy pas do karabinka, sensownie zamontowany, jest jedyną gwarancją zachowania kontroli nad położeniem odwieszonej broni. Umiejętność odłożenia karabinka na pas na plecy, jak i później wygrzebania go stamtąd w możliwie skoordynowany sposób, wcale nie jest instynktowna i jednak trzeba ją poćwiczyć.
  • źle dopasowana kamizelka typu "plate carrier" istotnie ogranicza pojemność klatki piersiowej - pas ciśnie na przeponę i krótkie żebra, reszta ciśnie na klatkę piersiową. Sytuację można sobie doskonale pogorszyć, wszywając własne usztywniające, nieelastyczne "udoskonalenia" w pas kamizelki, czy kupując najtańsze "tak samo wyglądające" kamizelki-rekwizyty do ASG. Dowiesz się o tym dopiero po przebiegnięciu kurcgalopkiem wystarczającej ilości metrów, żeby złapać zadyszkę - i pół biedy, jeśli to tylko zawody, bo na zawodach jak tylko włączą ci się mroczki przed oczami możesz przejść do spaceru, ryzykując najwyżej komentarze typu "da się wolniej, dziadku!". Teraz przynajmniej częściowo rozumiem kosmiczny rozstrzał cen między wyrobami markowymi ze średniej półki, a chińszczyzną do ASG - choć ta ostatnia też miewa swoje momenty i zastosowania.
  • kolimator na pistolecie radykalnie zmienia komfort użytkowania i celność, zwłaszcza na dystansach powyżej 15 metrów. O ile tradycyjne przyrządy celownicze na pistoletach mają rozmiar rzędu 20 MOA (zakładając normalną długość ramion strzelca i prawidłowy chwyt - z zaburzonym płytą chwytem jest jeszcze gorzej, bo postrzegany rozmiar kątowy muszki jest istotnie większy), o tyle kropka kolimatora miewa rozmiar zaledwie 2 MOA, czyli technicznie rzecz biorąc umożliwia prowadzenie ognia o rząd wielkości precyzyjniejszego. Znacznie prostsze jest też uchwycenie prawidłowego obrazu przyrządów - tam gdzie świeci kropka, tam będą dziury, bez zastanawiania się czy muszka jest równo w szczerbince. 
  • im ktoś jest bardziej dorosły, tym gorzej mu idzie rzucanie przedmiotami na dokładność. Półkilową bryłą metalu rzuca się jednak zupełnie inaczej, niż piłeczką. Obwieszenie człowieka innymi kawałkami metalu też nie pomaga, tak samo jak zadyszka, błoto, zimno, deszcz, lub dowolna ich kombinacja.
  • strzelanie z pistoletu jedną ręką (tak dominującą, jak i słabszą) zdecydowanie pomaga rozwiązać problem zaburzonego składu w pełnym szpeju. Oczywiście, pod warunkiem, że się umie tak strzelać, a może nawet i ćwiczy.
  • latarka-czołówka jest nieoceniona, jeśli trzeba cokolwiek zrobić obiema rękami po ciemku. Bonusowe punkty za czerwone światło, które nie rozpieprza zdolności widzenia po ciemku tak szybko i dokładnie, jak białe. Oczywiście, posiadanie czołówki nie jest żadnym powodem, żeby zwykłą latarkę zostawić w domu - czasami trzeba poświecić gdzie indziej, niż się człowiek patrzy, czy też w inny sposób odłączyć światło od głowy i zostawić kawałek dalej. Znaczy, może być taki moment, kiedy będziesz na sobie mieć tonę metryczną światełek - czołówkę, latarkę ręczną, latarkę na pistolecie i osobną na karabinku, światełko pozycyjne/IFF, zapasowe światło, światełka chemiczne do rozrzucania i nie tylko, latarkę w komórce. 
  • nakolanniki i nałokietniki są niezbędne, jeśli trzeba będzie gdziekolwiek szybko klęknąć czy się położyć na czymkolwiek twardym - no chyba, że nie planujemy potem wstawać. Ponieważ łuski zdecydowanie  liczą się jako "coś twardego", nawet w dobrze wymieszanym błocie po kostki, oraz nigdy tak do końca nie wiadomo co jest pod powierzchnią kałuży czy cienką warstwą rozsmarowaną na europalecie czy innej płycie wiórowej, właściwie każdy kawałek terenu liczy się jako "potencjalnie cokolwiek twardego". Opcji jest wiele - od naprawdę grubych łat na kolanach i łokciach dla upartych, młodych i nieśmiertelnych, przez piankowe wkładki dla tych, którym się trochę jednak śpieszy, aż do zewnętrznych, materacowanych płyt plastikowych dla tych, którzy bardzo nie lubią utykać i kuleć dnia następnego. Tylko trzeba pamiętać, żeby te na paskach spinać raczej na skos, żeby wszystkie klamry były raczej od zewnątrz, oraz żeby od czasu do czasu jednak sprawdzać, czy nagle nie zrobiło się zbyt wygodnie.
  • o ile ktoś regularnie nie ćwiczy po meczach, na demonstracjach czy po prostu nie rzuca jedną ręką przedmiotami o wadze około pół kilo na dystansach 15-25 metrów, należy się spodziewać, że tak zasięg, jak i precyzja rzutu "granatem" będą dalekie od tego, co nam się zapamiętało z podstawówki. Dodatkowo, jeśli komuś włączy się technika rzucania jak piłeczką, to rośnie ryzyko kontuzji nadgarstka, łokcia, czy barku - zwłaszcza, jeśli "rozgrzewka" jest dla Czytelnika tylko czymś, co przytrafia się innym ludziom. To trzeba jednak przynajmniej trochę poćwiczyć, i wcale nie jest takie zupełnie proste. 


Podsumowując: strzelanie "taktyczne" w terenie cokolwiek odbiega od strzelania na strzelnicy. O ile na strzelnicy się fajnie zaczyna, o tyle potem im więcej człowiek się dowiaduje, tym bardziej widzi, jak mało ogarnia i jak wiele pracy jeszcze by się przydało włożyć..

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"W lekkiej piechocie nic nie jest lekkie", czyli po zawodach Lekka Piechota (kat. "Lżejsza", średnio szalona)

Z łopatą, gumiakiem i MON'em po Śląsku, czyli wnioski i obserwacje z działań przeciw- i popowodziowych 2024

Primer - jak sobie łatwo ogarnąć nieuczciwą przewagę na ew. szkolenia wojskowe