Ciekawa rzecz dziś się zdarzyła1). Otóż, siedzę sobie jak zwykle nad laptopami zdalnie pracując, kawa stygnie, kapcie, kanapka, piąteczek jak co tydzień, przedświątecznie jak co roku, więc cokolwiek sennie. Rodzina buszuje szkolnie i zakupowo poza bazą, protokoły komunikacyjne zwykłe czyli „jestem w <nazwa sklepu>, czy na pewno nic ci nie kupić?” oraz głucha cisza poza wystawieniem pinezki w obrębie szkolnym przez potomstwo, więc cisza, spokój, ciepełko…
Wtem zauważam, że internety wzięły sobie kacowe. Nic to, zdarza się, provider też człowiek, przełączam się rutynowo na WiFi z komórki. Zaraz potem lapki jednak pokazują, że papu teraz sobie będą brać tylko z baterii, bo miska w ścianie wyschła. Dobra, zdarza się, póki baterie pociągną i póki jest net z mobilniaka dam radę, a potem pewnie awarie usuną - w końcu w normalnych warunkach pad zasilania całego osiedla nigdy nie trwa długo.
I tu kończy się rutynowy wstęp, ponieważ net w mobilniakach po jakimś kwadransie stwierdza, że on tak sam w piątek robił nie będzie. Wywiesza tabliczkę „Poszedłem po DNS, będę jak wrócę”, a mi wypina rutynowy acz ważny meeting w pół zdania. Żeby było śmieszniej, to zdanie brzmiało „u nas wszystko w porządku, ale..” i reszty już nie usłyszałem.
Okej, myślę sobie, robi się ciekawie. Czas na inwentaryzację. Woda w rurach, sprawdzam, jest, z normalnym ciśnieniem - więc nie ma co uruchamiać zapasu ani filtrów. Gaz w rurach i w kuchence, też. Zapałki, bo kuchenka bez prądu nic nie wydusi z tych swoich iskrowników, są – a jakby co, to są jeszcze zapalniczki przeróżne. Nie jest źle, nie trzeba jeszcze wyciągać kuchenek "alternatywnych".
Sygnał telefonu stacjonarnego – oczywiście poległ razem z netem i prądem, bo to nie jest już stara dobra linia naziemna z aparatem zasilanym bezpośrednio z gniazdka telefonicznego. Natomiast sygnał mobilniaków2) jest, a SMS’y przechodzą, czyli nie ma tragedii.
Ale, żeby się upewnić już na 110%, uruchamiam radyjko FM z myślą „ koniec łapania kurzu na parapecie, do roboty”. Znaczy, zaraz po tym, jak już przedstawiłem radyjku najbliższego powerbanka, bo panel słoneczny radyjka o tej porze roku dość konsekwentnie odmawia współpracy, a na kręcenie korbką jeszcze nie mam ani ochoty, ani motywacji. W radyjku cisza, znaczy lecą muzyczki3) a nie komunikaty wygłaszane grobowym głosem. Znaczy, fakap lokalny, czyli czas usunięcia pewnie góra parę godzin. Potwierdza to wkrótce popychany patykiem szczątkowy net, wyświetlając info o awarii na stronie dostawcy prądu.
I wtedy do domu wpada The Wife, przyświecając sobie na klatce latarką kategorycznie stwierdzająca, że musi natychmiast przegrzebać lodówkę w trybie awaryjnym, bo jest głodna, a na mieście są dantejskie sceny przy kasach sklepów bez prądu. Wiem, że otwieranie lodówki będzie się wiązało z utratą zimna4), a to może zaszkodzić równie krytycznej paście rybnej, którą sobie trzymam na śniadanie. Ponieważ ryzyko dla pasty rybnej oboje uznajemy za niedopuszczalne, wdrażamy kolejną procedurę – przepniemy lodówkę na zasilanie zapasowe, z domowych kubełków na prąd 5). Zaczynamy od poszukiwania wtyczki, przy okazji stwierdzając eksperymentalnie, że reszta AGD kuchennych swobodnie dogaduje się z prądem z kubełka. Przy okazji dochodzimy po raz kolejny do wniosku, że KiedyśTrzebaBy jakoś poopisywać i pooznaczać te wszystkie kable. Parę gniazdek i przedłużaczy później, kiedy agregat lodówki kojąco mruczy, planujemy w razie braku poprawy za parę h skoczyć po nasz generat
… i wtedy budzi mnie delikatne szarpanie za ramię. „Nie śpij na klawiaturze”, mówi The Wife. „Coś ci tu miga na zielono”. A taki piękny sen był...
1) koloryzowane, fabularyzowane, klimatyzowane na opowieści wigilijne. Wszelkie podobieństwo przypadkowe, żadne zwierzęta nie ucierpiały i tak dalej, oczywiście. No i kolega kolegi, rzecz jasna.
2) wprawdzie buja się od 3 do 5g przez LTE, ale jest, nie zrywa połączeń – znaczy, stacje bazowe i sieć szkieletowa się bujają, ale nie toną.
3) nie WHAM! , tyle dobrze
4) technicznie, utratą obniżonej temperatury, którą normalnie skompensowałby agregat, ale że bez prądu wszystko się upraszcza do poziomu XIX wieku i flogistonu…
5) kubełki na prąd są wszelakie i przeróżne, na przykład różne rzeczy z EcoFlow, takie jak były kiedyś pokazywane np. na Domowym Surwiwalu. Wielokrotnie mówiłem, że się kiedyś taki kubełek przyda. Pod nosem też się liczy.
Komentarze
Prześlij komentarz