Pukawki w cywilnych łapkach - czyli w sumie polemika

Dziś będzie coś innego, pierwsze przymiarki do polemiki. Może być niewygodnie, nudno, drętwo i monotematycznie - dalsza lektura wyłącznie na własne ryzyko.

Jest artykuł Pani Ewy Szadkowskiej ze Rzplitej (https://www.rp.pl/opinie-prawne/art39923141-ewa-szadkowska-zamiast-kupowac-bron-uczmy-sie-strzelac), w temacie hermetycznym, egzotycznym i abstrakcyjnym dla 80-90% populacji, mianowicie o posiadaniu broni. Jakby bliżej naszych realiów, bo nie ma epatowania USAńskimi strzelaninami i problemami socjoekonomicznymi, ale nadal warto poszerzyć kontekst i dorzucić parę informacji do twierdzeń z tekstu, na użytek właśnie tych 80-90% populacji "spoza bajki strzelackiej". Będzie w kolejności pojawiania się w tekście.

"Strach przed wojną czy bandytami nie jest dobrą motywacją do zaopatrywania się w pistolety i karabinki." Zgadza się, strach nigdy nie jest dobrą motywacją do czegokolwiek. Z drugiej strony, chęć poprawienia swoich i swojej rodziny szans w sytuacji skrajnie ekstremalnej jest motywacją jak najbardziej właściwą. Po to wykupujemy różne ubezpieczenia, zakładamy zamki w drzwiach, mamy różne czujniki dymu, bezpieczniki, czy wreszcie przysłowiowe gaśnice i apteczki. Płynąca z racjonalnej analizy tych mniej prawdopodobnych zagrożeń chęć do zaopatrzenia się w umiejętności ORAZ narzędzia na te mało prawdopodobne, ale niosące ogromne konsekwencje zdarzenia nie powinna być mylona ze strachem. Nawiasem mówiąc, w świetle tego tekstu za akceptowalną motywację spokojnie można przyjąć chęć posiadania broni dla samego posiadania, do sportu czy wręcz do rozrywki - czyli powody występowania o pozwolenie sportowe i/lub kolekcjonerskie. Czyli o absolutną większość broni palnej posiadanej przez cywili w Polsce, nie licząc celów łowieckich.

"Przede wszystkim trzeba wiedzieć, jak się takim sprzętem bezpiecznie posługiwać." Pełna zgoda, jak każdym innym narzędziem czy urządzeniem. A żeby taką wiedzę i umiejętności posiąść i utrzymać (bo wbrew pozorom, umiejętność nieużywana szybko zanika - i absolutnie niewystarczającym do tego jest, bo ja wiem, strzelenie raz na pół roku niecałych 20 naboi jak w Policji) na sensownym poziomie, trzeba ćwiczyć. O tym będzie też dużo dalej, na razie proponuję zapamiętać, że żeby trening był efektywny, musi być łatwo dostępny, częsty i sensowny. Zapamiętajmy też, że najtrudniejszym klientem na strzelnicy komercyjnej jest taki, co to "wszystko wie", bo "40 lat temu we wojsku nieraz wystrzelał urlop" i nie da sobie zupełnie nic wytłumaczyć.

"Pamiętam " i pozostały fragment o tym, jak to Pani Szadkowskiej strzelectwo sprawia frajdę. No i świetnie, bardzo zdrowe podejście. Nie ma najmniejszych powodów, żeby innym zdrowym, niekaranym, przebadanym obywatelom tej frajdy odmawiać - zwłaszcza, jeśli ci obywatele chcą sami, swoim kosztem i we własnym czasie, kultywować i propagować wiedzę, "jak się takim sprzętem bezpiecznie posługiwać". Co do przydatności której już się chyba wszyscy zgadzamy.

Nie wiem, jak często Pani Szadkowska bywa ćwiczyć, ale zakładam, że znacznie częściej niż te trzy wspomniane razy - raz w latach '90, raz z dynamiką, i raz z "bawieniem się" VISem. Byłoby to bowiem stanowczo zbyt mało, żeby wypowiadać się w jakikolwiek autorytatywny sposób na temat i strzelania, i bezpieczeństwa, i szkolenia, i przepisów dotyczących posiadania broni przez cywili w Polsce. Mniej więcej tak samo sensowne byłoby, gdybym zrobiwszy kartę rowerową w latach '90, nie mając własnego roweru ani samochodu, ani żadnej praktyki w jeżdżeniu gdziekolwiek poza boiskiem szkolnym, próbował się ex cathedra wypowiadać w stylu "my, kierowcy samochodów na dzisiejszych autostradach". Zatem zakładam, że Pani Szadkowska wie o czym pisze i bywa na strzelnicy w miarę regularnie, powiedzmy tak z 4-6 razy do roku minimum, zostawiając na niej za każdym razem, powiedzmy, kilkaset złotych i przynajmniej 50 przestrzelin pistoletowych i ze 25 karabinowych. Nie jest to wprawdzie trening pozwalający na jakikolwiek rozwój czy wyjście poza zupełne podstawy, ale wystarczający, żeby te już raz nabyte podstawy podstaw się nie zdegradowały i nie popadły w zupełną ruinę. A mówimy tylko i wyłącznie o manualu i strzelaniu do nieruchomego celu na znanym dystansie, bez dynamiki która kosztuje trochę inaczej ze względu na konieczność wynajęcia całej osi na wyłączność. Powiedzmy, pi razy oko, 2000 zeta na rok na głowę, bez żadnych kursów, szkoleń czy zawodów, samo pykanie przez godzinkę. Gdyby Pani Szadkowska była członkiem klubu z własnym pozwoleniem i sprzętem, ten sam poziom treningu byłby dla Niej osiągalny za cenę amunicji w detalu - czyli mniej-więcej po obecnych cenach jakieś 600 zeta rocznie, zakładając strzelanie tylko z konstrukcji centralnego zapłonu. Jakieś 200-300, gdyby miała własny pistolet i karabinek bocznego zapłonu - i wtedy głównym kosztem staje się wynajęcie toru. Już nawet nie wspominam o możliwości treningu bezstrzałowego, czyli bezkosztowego. Ale do tego wrócimy.

“Czy mam własną broń? Nie. I nie zamierzam jej kupować. Nie czułabym się bezpiecznie, wiedząc, że mam coś tak niebezpiecznego w mieszkaniu, w którym przebywają także dzieci. “ Szanując indywidualne wybory, chciałbym tylko przypomnieć, że strach nie jest najlepszą motywacją do podejmowania jakichkolwiek decyzji. Kusi też zapytać, jak dzieci w mieszkaniu radzą sobie z nożami kuchennymi, nożyczkami, gazem, wrzątkiem, prądem, narzędziami ręcznymi i elektrycznymi, kluczykami do samochodu, chemią domową, psami z tych większych, ewentualnymi oknami na wyższych piętrach czy wanną pełną wody – wszystkie te rzeczy są znacznie powszechniejsze niż broń palna w polskich domach, a jednocześnie proporcjonalnie powodują więcej wypadków niż broń palna. Nie jest też do końca prawdą, że nie da się zabezpieczyć broni nawet w małym mieszkaniu i przed szalenie ciekawskim, zupełnie pozbawionym hamulców i całkowicie puszczonym samopas dziecku – oprócz szaf S1 wymaganych przepisami, a występujących z bardzo szerokim wachlarzem dodatkowych opcji i fikuśnych zamków, trzymania amunicji osobno pod zamknięciem w drugiej szafie, nietrzymania amunicji wcale w domu (i kupowania w miarę potrzeb wyłącznie na bieżący trening), demontażu broni i trzymania jej kluczowych, a nieistotnych z punktu widzenia przepisów elementów takich jak iglice czy zespoły spustu osobno, czy tysiąca innych sposobów i sposobików uniemożliwienia komukolwiek niepowołanemu kontaktu ze sprawną bronią, pozostają też te wszystkie sprawdzone od pokoleń sposoby, których normalnie używamy chroniąc nasze dzieci przed wypadkami w zetknięciu z technologią. Zaczynając od, właśnie, wdrażania wiedzy o bezpiecznym używaniu danych narzędzi (na przykład noży kuchennych), tłumaczenia dlaczego pewnych rzeczy się nie robi z domestosem czy innymi „pirackimi sosami” z czaszką, czy odczarowywania zakazanego owocu w postaci pokazania dzieciakom, że ognisko jest fajne, ale trzeba przedtem odpowiednio miejsce przygotować, w trakcie pilnować, potem posprzątać, a tak w ogóle to możemy ognisko sobie zrobić za każdym razem, jak tylko będą chciały pomóc. Wiecie – nie robiąc z kawałka metalu jakiegoś symbolu, magicznej różdżki czy tabu. Oczywiście, jeśli się nie chce lub nie może przeprowadzić całej tej pracy wychowawczej z dzieciakami, nie powinno się mieć w domu przedmiotów niebezpiecznych – ale to nie jest kwestia broni, tylko wychowywania, i kontaktu międzypokoleniowego.
Temat też zupełnie nie dotyczy osób, które nie mają w mieszkaniach dzieci - a takich też jest w kraju sporo.

‘Nie wiem też, czy w razie np. włamania zachowałabym zimną krew. Pistolet w zasięgu ręki skłania czasem do zbyt pochopnych kroków. “ Śpieszę od razu uspokoić – o ile Pani Szadkowska nie jest przemocowcem, nie ma problemu z nadużywaniem substancji, nie wdaje się w bójki, nie szarpie się z ekspedientkami na wyprzedażach, mając prawo jazdy nie dostaje co miesiąc sterty mandatów za przekroczenia prędkości i inne wykroczenia drogowe, nie jest ze swoim dzielnicowym na “ty k##wo z psiarni, JP100%, co znowu”, nie ma toczących się postępowań o inne ciekawe przestępstwa, nie obraca się w półświatku, czy nie jest aktywnie “na noże” z sąsiadami, można być zupełnie spokojnym o jej zimną krew. Notabene, właściwie wszystkie z tych flag ostrzegawczych będą całkiem poważnymi przeszkodami w uzyskaniu pozwolenia. Tak samo, jeśli słysząc dziwne hałasy na klatce schodowej nie biegnie po nóż kuchenny, tym bardziej nie będzie miała “pistoletu w zasięgu ręki” w razie włamania, bo będzie on przecież zgodnie z przepisami w szafie. A jeśli, nie dajcie bogi, faktycznie miałaby włamanie do mieszkania, w trakcie którego sprawcy rozwalają drzwi czy okna (zakładam, że sensowne – jak to u rozsądnych ludzi), ignorują wielokrotne ostrzeżenia domowników o wezwaniu policji (bo przecież, jak każdy rozsądny człowiek po badaniach, Pani Szadkowska zacznie od telefonu na 112, nie sprintu po pistolet), wreszcie ignorują ostrzeżenia o posiadaniu broni i zabierają się za krzywdzenie domowników (bo przecież Pani Szadkowska, jako osoba po badaniach, niekonfliktowa i rozsądna, nie pójdzie solo w mrok polować na nieznaną liczbę sprawców tylko z powodu telewizora czy pralki), i cała tragedia będzie się nadal rozgrywała po 15 minutach (bo najdalej po tym czasie w normalnych warunkach w mieście pojawi się patrol – zwłaszcza jeśli w rozmowie z dyspozytorem 112 Pani Szadkowska wspomni o posiadanej broni i uzasadnionej obawie o życie swoje i rodziny), to również zapewniam – użycie pistoletu będzie jak najbardziej uzasadnione i nie będzie w nim nic pochopnego. Zgodnie z przepisami o obronie koniecznej, które Pani Szadkowska będzie musiała znać, zdać i rozumieć w ramach egzaminów pozwalających na uzyskanie pozwolenia na jakąkolwiek broń palną.

Dlatego z niepokojem patrzę na najnowsze statystyki Komendy Głównej Policji. “ A ja jednak nie do końca rozumiem, skąd ten niepokój. Po pierwsze, nikt Pani Szadkowskiej nie wciska broni do domu, ani też nie buszuje ona niezaproszona wraz z dziećmi po cudzych mieszkaniach. Mówimy o osobach o zupełnie innej niż Pani Szadkowska drodze i sytuacji życiowej, przebadanych, przeszkolonych, przeegzaminowanych i kontrolowanych w ramach procedur związanych z cywilnym posiadaniem broni, które podjęły decyzję, że jednak mogą i chcą taką broń trzymać w domu. Ba, spora część z nich, jak jest wspomniane zaraz w następnym akapicie, to funkcjonariusze formacji uzbrojonych, czyli osoby z przypisaną na co dzień bronią służbową. Jeśli Pani Szadkowska troska się poziomem szkolenia instytucjonalnego (a jest to jak najbardziej uzasadniona troska – w końcu funkcjonariusze średnio strzelają znacznie mniej i rzadziej niż cywilni, sportowi posiadacze broni, patrz 16 naboi na pół roku w Policji), powinno ją raczej cieszyć, że są funkcjonariusze skłonni zainwestować swoje ograniczone pobory w prywatne doskonalenie umiejętności. Jeśli martwi ją to, że cywile być może będą umieli więcej od funkcjonariuszy, także śpieszę uspokoić – to jest stan stały i naturalny, że człowiek mogący przepalić sobie na indywidualnym treningu 200-300 naboi w miesiącu i nieobciążony innymi obowiązkami będzie lepiej strzelał od człowieka, który w ramach obowiązków służbowych raz na pół roku ma strzelić kilkanaście razy „na zaliczenie”, zawalony inną robotą nie ma czasu na szkolenie „w firmie”, a nie wolno mu użyć broni służbowej do jakiegokolwiek treningu w czasie wolnym – bo „zużyje, zgubi i zepsuje”, nie może użyć amunicji przydziałowej, a prywatnej mu kupić i posiadać nie wolno. Może to też być pewien szok dla czytelników, ale metodyka szkolenia strzeleckiego w instytucjach regularnie i stale nie nadąża za rozwojem – na ten przykład, Wojsko Polskie nadal miejscami prowadzi naukę strzelania według regulaminów z poprzedniej epoki, a prace nad nowoczesnym, notabene czerpiącym ze sportowego strzelectwa dynamicznego programem szkolenia dopiero się toczą. To wszystko kosztuje.

I tu dochodzimy do sedna, czyli kosztów. Nie każdy, tak jak Pani Szadkowska, może sobie swobodnie przepalać znaczną kasę na broni i amunicji obiektowej na strzelnicach komercyjnych tylko celem utrzymania podstawowych umiejętności, bez rozwoju. Chcąc uczciwie utrzymać i rozwijać jakiekolwiek umiejętności strzeleckie (nie taktyczne, nie obronne – bo to znacznie szerszy temat – teraz rozmawiamy wyłącznie o wyszkoleniu czysto strzeleckim), długofalowo najtańszą drogą jest posiadanie pozwolenia i własnej broni. Nie dość, że umożliwia to najbardziej produktywną i efektywną formę treningu bezstrzałowego (na własnym sprzęcie - nie na surogatach, i według indywidualnych potrzeb – nie hurtowo wdług programu grupy), to jeszcze znacznie redukuje koszty treningu strzałowego. Ponieważ na dziś mrzonką jest jakikolwiek szeroki, państwowy czy instytucjonalny program strzelecki (bo nie ma kasy, woli ani pomysłu), a już jakakolwiek forma obowiązkowa jest wręcz w tej chwili zbrodnią ze względu na brak obiektów, kadry, sprzętu, programu, kryteriów i ogólną niską jakość przymusowego szkolenia instytucjonalnego dla niezainteresowanych tematem ludzi, trening na własnej broni jest jedyną długofalowo racjonalną ścieżką. A wtedy będzie Pani co roku jednak widziała w statystykach po kilkadziesiąt tysięcy nowych pozwoleń, przy czym żeby było śmieszniej, zupełnie nie przekłada się to na liczbę nowych cywilnych posiadaczy. Ze względu na obowiązujące przepisy, na jednego nowego posiadacza przypada od 1 do 3 (w porywach i 5) różnych pozwoleń – a KGP nie prowadzi statystyki nowych posiadaczy. Dodatkowo, każdy nowy posiadacz broni na pozwolenie sportowe najprawdopodobniej będzie potrzebował do uprawniania sportów strzeleckich przynajmniej 5 sztuk – pistolet i karabinek bocznego zapłonu, pistolet i karabinek centralnego zapłonu, oraz strzelbę. Takie regulaminy konkurencji i obiektów – strzelanie zawodów trap czy skeet amunicją karabinową jest nie dość, że delikatnie mówiąc nieuprzejme, to jeszcze całkowicie nielegalne i szalenie niebezpieczne.

„A najbardziej prawdopodobną przyczyną tego zjawiska jest obawa przed wojną czy jakąś formą ataku.”
Nie ma na to żadnych badań, więc jest to projekcja Pani Szadkowskiej. Jak już ustaliliśmy, strach jest złą motywacją do czegokolwiek. A badań nie ma, bo temat posiadania broni przez cywili w Polsce jest zupełnie marginalny i mało interesujący dla socjologów. Dodatkowo, sugerowanie że te prawie 50k nowych pozwoleń wydano na podstawie celowego i świadomego poświadczenia nieprawdy we wnioskach o pozwolenia sportowe, kolekcjonerskie czy składane przez funkcjonariuszy było nie było państwowych, to już ostra jazda.

„Najpierw powinniśmy zadbać o solidną edukację społeczeństwa. I nie chodzi mi o powrót do sytuacji, w których nastolatki w ramach tzw. przysposobienia obronnego w szkole turlały się po materacach, usiłując przeładować wycofany z użytku karabinek. Podstawą powinna być nauka zarówno obsługi „prawdziwej” broni, jak i tego, kiedy po nią zdecydowanie nie sięgać.” A łyknę przynętę. Solidna edukacja społeczeństwa, czyli co, jeśli nie kluby sportowe, stowarzyszenia kolekcjonerskie, szkolenia komercyjne i klubowe dla chętnych bez własnej broni (takie jak strzelania Pani Szadkowskiej), pokazy, pikniki, zawody organizowane przez wszelkiej maści organizacje pozarządowe – czyli to wszystko, co już się „samo” kręci i wystarczy nie przeszkadzać zrzeszeniom cywilnych posiadaczy broni?
Bo nowy przedmiot w szkole (i tu się całkowicie zgadzam!) nie ma najmniejszego sensu ani szans powodzenia, a państwo nie ma ani zasobów, ani kadry, ani obiektów, ani nawet pomysłu jak by zorganizować jakąkolwiek szerszą edukację dla chętnych. A chętnych na naukę wybranych tematów nie brakuje, to widać, także tych zmotywowanych mało racjonalnym strachem – tylko nie chcą od razu podpisywać wieloletnich cyrografów z MON czy MSWiA.

Podsumowując – ludzie, przestańcie się bać i dowiedzcie się więcej, inaczej was ktoś raz-dwa zmanipuluje lękiem przed nieznanym. W tym konkretnym przypadku, idźcie sobie postrzelać na strzelnicę i dowiedzcie się, jakie przepisy i jakie realia obecnie mamy w Polsce. I jeszcze raz – nie dajcie się nikomu nastraszyć, niczym.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"W lekkiej piechocie nic nie jest lekkie", czyli po zawodach Lekka Piechota (kat. "Lżejsza", średnio szalona)

Z łopatą, gumiakiem i MON'em po Śląsku, czyli wnioski i obserwacje z działań przeciw- i popowodziowych 2024

Primer - jak sobie łatwo ogarnąć nieuczciwą przewagę na ew. szkolenia wojskowe